Drygulec
Drygulec - przystanek śmierci
Od wielu lat w każdą rocznicę wybuchu II wojny światowej w Drygulcu obok torowiska, gdzie stoi pomnik, obywają się patriotyczne manifestacje upamiętniające tragiczne wydarzenia z pierwszych dni września 1939 r. Organizatorem spotkań są władze samorządowe gminy Wojciechowice oraz środowisko lokalnych kombatantów.
Śmierć przyszła z góry. W słoneczne przedpołudnie, początkiem września, spadła z nieba chmara niemieckich bombowców. Na dwa pociągi stojące obok siebie w Drygulcu. Torowisko od Jasie zamieniło się na resztę dnia w piekło na ziemi.
Wrześniowe losy kapral Stanisława Wilka ze Słupca (gm. Łubnice), podobnie jak kilkuset tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego obfitowały w dramatyczne sytuacje. Może jednak mówić o szczęściu, gdyż niejednokrotnie kostucha zaglądała mu w oczy. Jego śmiertelna blaszka nie został przełamana na połowę. Przechowuje ją w całości jako wojenną pamiątkę obok innych Stanisław Wilk otrzymanych odznaczeń. 60 lat minęło od tamtych dni. Kapral Stanisław Wilk z 3 pułku legionów pamięta doskonale wydarzenia pierwszych dni wojny, ale nie jest to powód do radości. Jeszcze dzisiaj odgania od siebie zły czas, potworne obrazy rozbitego i spalonego pociągu. W1937 r. Stanisław Wilk zakończył zasadniczą służbę wojskową i wydawało mu się, ze jego rozstanie z mundurem było stałe. W przeddzień września 1939 r. otrzymał jednak kartę mobilizacyjną z czerwonym paskiem. Udał się więc zgodnie z przydziałem do macierzystej jednostki stacjonującej w Jarosławiu. Był mechanikiem kierowcą, został więc szoferem dowódcy pułku. Samochód tegoż załadowano na platformę specjalnego pociągu gospodarczego, formowanego na pierwszej stacji za Jarosławiem. Nazajutrz po mobilizacji konwój ruszył w kierunku Rozwadowa. Szczęśliwie - mimo kilkakrotnych nalotów - mijał kolejne stacje m. in. Rozwodów, ważny węzeł kolejowy, a także Sandomierz. Na dłuższy postój pociąg zatrzymał się w Drygulcu, tuż przed Ćmielowem. Wkrótce obok pierwszego stanął drugi, wypełniony żołnierzami. Kapral Wilk uważany za ?złotą rączkę" otrzymał nietypowe zadanie. Miał wybijać dane poszczególnych żołnierzy swojej kompanii na tzw. tabliczkach śmierci.
Siedział na platformie swojego samochodu i grawerował na metalowych blaszkach nazwiska i podstawowe dane swoich kolegów. Blaszki owalnego kształtu miały w środku wyraźne nacięcia. Żołnierze zawieszali te dowody tożsamości na szyjach. W razie śmierci blaszkę przełamywano i jedną połówkę wsuwano poległemu w zęby, drugą zaś z takim tekstem zatrzymywano w dowództwie. Żołnierze jakby przeczuwali, że te ostatnie dowody śmierci mogą się im wkrótce przydać tłoczyli się przed platformą i poganiali kaprala Wilka, by szybciej wycinał napisy. Ale nie dane mu było dokończyć tej czynności. Najpierw usłyszeli daleki, ale już znajomy pomruk, który błyskawicznie przybliżył się i zamienił w łoskot. W chwilę później rozszalała się nad ich głowami ognista nawałnica. Bombowce niemieckie precyzyjnie lokowały śmiercionośne ładunki w długi wąż pociągów i tuż obok torowiska. A później uwolnione od ciężaru bezkarnie omiatały ogniem karabinów maszynowych to, co jeszcze ostało się żywe i co się ruszało. Wzdłuż i wszerz bezbronnych pociągów. Składające się bowiem z kilkudziesięciu wagonów transporty nie miały żadnej osłony przeciwlotniczej. Co prawda niektórzy żołnierze w bezsilnej złości próbowali strzelać do nurkujących samolotów ze zwykłych karabinów, ale bez efektów. Kiedy wydawało się, że hitlerowskie bombowce wyczerpały wszystkie niszczycielskie zapasy i będzie spokój, nowe chmary nadlatywały, siejąc trwogę i śmierć. Pociąg bowiem wiózł spore stado koni i
Zmarłych z ran żołnierzy umieszczonych w prowizokrów na zaopatrzenie wojska. Przeraźliwy tyk bydła i koni mieszał się z warkotem nurkujących samolotów, wybuchem bomb. Stanisław Wilk nosi w swej pamięci bardzo ostry i wyrazisty obraz tamtych przeżyć, kiedy co kilka sekund umierał. Widząc, że wybuchy bomb zbliżają się do jego platformy skoczył na ziemię i ukrył się pod wagonem. Bomba trafiła tuż obok. Podmuch powietrza wymieszanego z ziemią wyrzucił go z wielką siłą kilkanaście metrów od toru. Stracił przytomność, ale to go uratowało. Kilkanaście minut później nalot chwilowo ucichł. Oprzytomniał i chciał przyczołgać się do pobliskiego lasu, ale znów nadleciały bombowce. Ci, co ocaleli próbowali chować się do zagajnika, prowizorycznym szpitalu w Ożarowie ale morderczy ogień lotniczych karabinów pochowano na miejscowym maszynowych przygwoździł ich do ziemi. cmentarzu parafialnym - Leżałem w kartoflisku i przyciskałem się do uschniętych badyli. Pociski wokół mnie kosiły ziemię, ziemniaczane łęty tych co tam leżeli. Czekałem kiedy mnie trafi kula w ramię, głowę, plecy. W końcu nie wytrzymałem tego prażenia i podbiegłem do słupa telefonicznego, na którym było gęsto od drutów. Chciałem mieć nad głową choć taki dziurawy dach. Wydawało mi się, że może mnie to uratuje. Przytuliłem się więc do czarnego słupa i czekałem. Jeden z lotników dojrzał mnie - latali bardzo nisko, niemal po ziemi - zawrócił swoją maszynę, przekręcił ją i pociągnął serią. Pociski odcięły druty, które spadając przywaliły mnie. Po chwili wstałem i uszczypałem się w rękę. Jeszcze żyję.
Wreszcie przed wieczorem niebo się uspokoiło. Można było wtedy policzyć straty. Zabici i nadpaleni żołnierze leżeli w rozbitych wagonach wzdłuż toru kolejowego, w pobliskich kartofliskach. Ucierpiały również transportowane zwierzęta.
Dziwnym trafem ocalał jednak stojący na platformie samochód dowódcy pułku. On sam jednak został ranny podczas nalotu. Kapral Stanisław Wilk zdołał odtransportować pułkownika do szpitala. Później już nie miał po co wracać na poprzednie miejsce. W wyniku ciężkiego bombardowania pociąg gospodarczy 3 Pułku Piechoty z Jarosławia zakończył swój udział w wojnie obronnej 1939 r. pod Ćmielowem. Ostateczna klęska była coraz bliżej... "
Źródło: Józef Myjak, "Tam gdzie Świt cywilizacji rolniczej" . Monografia krajoznawcza gminy Wojciechowice, PAIR Sandomierz 2006
- «« poprz.
- nast.